Kreml nie może już dłużej ukrywać przed społeczeństwem, że rosyjscy żołnierze walczą i giną na Ukrainie. W tej sytuacji w przekazie medialnym nieustannie podkreśla się, że wyjeżdżają oni na front z własnej, nieprzymuszonej woli. Oficjalnie żołnierze biorą „urlopy”. Scenariusz jest zawsze ten sam – trafiają do Rostowa, gdzie dowiadują się, w jakiej misji mają wziąć udział.
28-letni Anatol dopiero co się ożenił, a już został pochowany. Jego bliscy mogą przynajmniej pomodlić się na grobie młodego żołnierza, czego nie można powiedzieć o setkach innych krewnych zaginionych. Niedawno matki i żony poszukujące żołnierzy, którzy przepadli bez wieści, założyły na Facebooku specjalną stronę, na której publikowały swoje apele. Po kilku dniach same poprosiły jednak działaczkę Elenę Wassiljewę o usunięcie ich postów. Powód? Tajemniczy ludzie składali im niezapowiedziane wizyty, grożąc poważnymi konsekwencjami.
„Poważne konsekwencje” spotkały za to dziennikarza z Pskowa, który chciał ujawnić prawdę o „urlopach” rosyjskich żołnierzy. Został on brutalnie pobity. Ale i tak akcja na Facebooku przerwała zmowę milczenia. W urzędach krewni zaginionych wciąż natrafiają na mur obojętności. W szpitalach tajne służby pilnie strzegą tych, którzy zostali ranni na ukraińskim froncie. Na aktach zgonów żołnierzy nie ma miejsca śmierci. Ale w rosyjskim społeczeństwie rodzi się cichy bunt przeciwko wysyłaniu synów, mężów i ojców na wojnę, której oficjalnie nie ma.
Rosja. Matki i żony poszukują zaginionych żołnierzy
Reklama
Więcej filmów
Reklama