Od wiosny 2014 r. na wschodniej Ukrainie doszło do zmian, które mogą zaważyć na dalszych losach Europy. Rozwścieczeni obaleniem prezydenta Wiktora Janukowycza przez proeuropejskie powstanie w Kijowie, zachęceni aneksją Krymu dokonaną przez Rosjan – zwolennicy Kremla przeszli do czynów. Zaczęli domagać się odłączenia rosyjskojęzycznej części kraju od macierzy. W obwodach ługańskim i donieckim wybuchło powstanie. W powszechnym chaosie i atmosferze niepewności proklamowano tam także powstanie dwóch republik ludowych. Czy jednak mają one przed sobą jakąkolwiek przyszłość?
Struktury państwowe na ogarniętym rebelią terytorium są szczątkowe. W efekcie ludzie od wielu miesięcy nie otrzymują pensji i emerytur. Wielu liczy już tylko na pomoc humanitarną. Blisko 5 tysięcy ludzi straciło życie w wyniku walk separatystow z siłami rządowymi. Mimo to Aleksandr Zacharczenko, premier samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej, stara się kłaść fundamenty pod zalążek nowego państwa. - Nasza flaga, naznaczona krwią tych, którzy pod nią walczyli, już jest dla nas święta. To nic, że inni jej nie uznają - mówi.
Rosjanie oferują separatystom swoje wsparcie, ale milczą na temat ewentualnej aneksji. Na wschodniej Ukrainie cały czas huczą działa – a najwyższą cenę płaci ludność cywilna. Czy skąpane we krwi, udręczone terytorium podzieli los Kremla i zostanie ostatecznie włączone do Rosji? A może jednak wybije się na niepodległość?
Dodano:
Poniedziałek, 29 grudnia 2014 (12:20)